Mój pradziadek, Jędrzej, byt wielkim pasjonatem a jego pasje obejmowały wiele dziedzin: herby, tworzenie drzew genealogicznych wielkich rodów i własnej rodziny, początki i dzieje różnic kulturowych między plemionami Indian Ameryki Południowej i Północnej, ba, studiował nawet różnice między muzyką wielkich kompozytorów: Fryderyka Szopena i Ryszarda Wagnera. Jednym słowem był prawdziwym człowiekiem renesansu.
Jednak jego największą miłością była poezja Jana Kochanowskiego i jej obecność w tradycji literackiej późniejszych epok. Szczególne miejsce w tych zainteresowaniach miały poetyckie rozważania Jana z Czarnolasu o cnocie, których współczesnym następcą stała się bez wątpienia poezja Herbertowska. I chociaż Pan Cogito w poezji Herberta wyrasta raczej z tradycji kartezjańskiej, to przecież i nuty poezji Kochanowskiego w wierszach z jego udziałem pobrzmiewają bezsprzecznie.
Największym szczęściem, o jakim zawsze marzył, było pogrążenie się w lekturze. Wówczas każdy, kto tylko próbował mu przeszkodzić, był niepożądanym gościem i traktowany jak intruz, chuligan, hultaj, jednym słowem złoczyńca.
Niewtajemniczeni patrzyli na niego z przymrużeniem oka i współczuciem. Niechętni jego pasjom traktowali go jak człowieka na wpół obłąkanego w najlepszym razie lekkoducha. Pradziadek to wszystko puszczał mimo uszu, a każdy, kto znał go choć trochę, wiedział, że takiej pasji można mu tylko pozazdrościć.