Przykładowy wywiad z Anną Walentynowicz.
- Czym zajmowała się Pani jako pracownik Stoczni Gdańskiej?
- Początkowo pracowałam jako spawacz. Z czasem stan mojego zdrowia pogorszył się i zaczęłam pracować jako suwnicową.
- Jak zaczęła się Pani walka o prawa pracownicze?
- W latach 50. wstąpiłam do Ligii Kobiet. Po tym wydarzeniu zaczęłam walczyć o przestrzeganie pracowników. Wysłano mnie nawet w tej sprawie jako delegatkę na spotkanie z Edwardem Gierkiem. Później zaczęłam działać w Wolnych Związkach Zawodowych, właściwie byłam jednym z ich współzałożycieli.
- Czy może pani opowiedzieć, jak doszło do strajków w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku?
- Strajki rozpoczęły się, gdy zostałam zwolniona z pracy pięć miesięcy przed emeryturą. Myślę, że mogła być to zemsta za moją działalność społeczną. Wtedy inni robotnicy urządzili protest na terenie Stoczni. Żądali przywrócenia mnie do pracy. Chcieli też przywrócenia do pracy Lecha Wałęsy, który został zwolniony parę lat wcześniej.
- Czy może Pani opowiedzieć, jak doszło do zakończenia strajków?
- Strajki skończyły się, dopiero gdy rząd zaakceptował utworzone przez nas, strajkujących, postulaty. Było to pod koniec sierpnia w 1980 r. Nasz najważniejszy postulat dotyczył utworzenia niezależnych związków zawodowych. Potem utworzyliśmy „Solidarność”.
Anna Walentynowicz podczas stanu wojennego była internowana, a w 1983 r. po tym, jak próbowała przymocować tablicę przypominającą o górnikach z kopalni „Wujek”, trafiła do więzienia. Spędziła tam niespełna pół roku. Po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki zorganizowała strajk głodowy.